Pogoda wiosenna to i czas na rower nastał. Sezon rozpoczął się z „grubej rury”. Od razu nad morze. Choć daleko, bo licznik pokazał dzisiaj 78 km, jechało się całkiem lekko. Ze względu na odległość celowo trasa była ułożona tak, aby ominąć wszystkie górki.
Przy okazji sprawdziliśmy dwie niedawno oddane drogi dla rowerów: na ul. Przemysłowej w Wejherowie i między Bolszewem, a Orlem. Fajne, asfaltowe, wygodne i co najważniejsze bezpieczne. Dalej pojechaliśmy przez Pryśniewo do Rybna, po drodze zatrzymując się przy pomniku Marszu Śmierci. Przed Rybnem odbiliśmy na Wosów, aby wzdłuż rozebranego już torowiska dojechać do Opalina i dalej drogą dla rowerów do Nadola.
Pierwsza przerwa w Czymanowie przy elektrowni szczytowo pompowej. Woda spływa tam wielkimi rurami (ponoć autobus tam się zmieści) aż 120 metrów. Sok z gumijagód kupiliśmy w Nadolu, choć nie wiem czemu Pani chciała nam podać denaturat. Tak tam na to mówią. Brzyno objechaliśmy bokiem, zatrzymując się na chwilę przy molu. Stamtąd ścieżką miejscowych pojechaliśmy wedle Dębu Lech do Wierzchucina i na skróty przez las do Białogóry.
W dwadzieścia rowerów zrobiliśmy tradycyjne kółeczko na tamtejszym rondzie i promenadą pojechaliśmy nad morze. Po chwili przerwy na polu campingowym Lasów Państwowych ruszyliśmy w drogę powrotną. O dziwo wiatr wiał nam teraz w plecy. Jechało się całkiem lekko. Dlatego pozwoliliśmy sobie podjechać jeszcze do Prusewa pod tamtejszy pałac i na cmentarz ewangelicki przed Brzynem. Dalej dróżką do Warszkowa i Orła koło źródełka tzw. „żłóbka”.
Gratuluję wytrwałości wszystkim uczestnikom, a szczególnie uczestniczkom i opiekunom. Oni wiedzą, że ze mną można się zmęczyć!!!