Trzeba uczcić ten dzień w terenie. A że w terenie najłatwiej jest na rowerze… Pojechaliśmy pociągiem w jedenaście rowerów nad byłą granicę polsko-niemiecką z okresu międzywojennego. Wysiedliśmy w Strzebielinie Morskim, które we wspomnianym okresie było stacją graniczną z dużym dworcem, kilkoma torowiskami, rampami przeładunkowymi, ogromnym placem składowym i komorami celnymi. Spojrzeliśmy również na budynki graniczne zarówno te po jednej i drugiej stronie granicy.


Potem pojechaliśmy w kierunku południowym wzdłuż granicy. Na początek trzeba było przekroczyć trasę S6, na której na tym odcinku odbywa się już normalny ruch pojazdów i sporo kierowców już z tego korzysta. Złośliwi mówią, że: „Bożepole i Strzebielino wreszcie doczekało się swojej obwodnicy”. A można by już ekspresówką dojechać do Chwaszczyna. S6 przekroczyliśmy na wysokości przejazdu kolejowego podziemnym przejściem dla małych zwierząt. Na S6 projektant nie przewidział przejść dla ludzi poza węzłami drogowymi.


Rzekę Łebę przekroczyliśmy na pierwszej zastawce, jeszcze przed Paraszynem, aby nieco odbić na Jelenią Górę. Niedaleko, jakieś 3 km w bok i 170 m w górę. Można się spocić. Za to widok… jak w Bieszczadach. Po drodze odwiedziliśmy mogiłę ostatniego właściciela majątku w Bożympolu Małym.


Z Jeleniej Góry ( 221 m n.p.m) zjechaliśmy w kierunku Paraszyna, bo tam  w lesie ostały się jeszcze tak zwane „Kamienne Mosty”. Czyli dosłownie z olbrzymich łupanych kamieni ludzie porobili sobie „mosty” pomiędzy jedną, a drugą górką. Tak żeby jechać prosto, a nie w dół i do góry. I to wszystko bez grama zaprawy.


Dalej do Łówcza pojechaliśmy wedle „Szadego Dębu”, by zatrzymać się przy zbiorowej mogile uczestników „Marszu Śmierci”. Jedna z pięciu kolumn więźniów ze Stuthofu miała tam obóz przejściowy. Kilkadziesiąt wycieńczonych osób niestety została tam na zawsze.

Od Łówcza do Porzecza zjechaliśmy szybko, przed Paraszynem w miejscu, gdzie szkoła kiedyś stała, skręciliśmy i Łebę ponownie przekroczyliśmy kolejną betonową zastawką. JAK TU JEST PIĘKNIE. Kilkaset metrów ścieżynką wzdłuż rzeki, która tu jak prawdziwa górska rzeka pełna jest kamieni i poprzewracanych drzew. Następnym miejscem, gdzie zapaliliśmy znicze był pomnik bunkra Gryfa Pomorskiego. Tam w czasie wojny Niemcy otoczyli i zabili troje partyzantów, a kolejnych trzech wywieźli w kierunku Lęborka. 


W Paraszynie przy elektrowni jest miejsce odpoczynku z wiatami, paleniskami czy miejscem do wodowania kajaków na Szlaku Pstrąga Tęczowego. Tam odpoczęliśmy przy ognisku, smażąc sobie kiełbaski. Warto było suche drewno wieść do lasu. 


Do Luzina pojechaliśmy tzw. „Traktem Barłomińskim” i „Muchową Drogą”. Tam zatrzymaliśmy się „Pomniku Stowarzyszenia Powstańców i Wojaków” upamiętniających poległych w I i II wojnie światowej. Dzisiaj przejechaliśmy niedużo, bo tylko 45km. Za to podjazdy (właściwie podejścia) nie lada, a i miejsca godne upamiętniliśmy.

Pozdrower